Dude snapped. Już mi się to zdarzało, nawet niepokojącą liczbę razy, kiedy teraz o tym myślę, i byłam pewna, że to jest kolejny. Ale coś się nie zgadza. Odczułam, że pewne rzeczy przestały mnie obchodzić, ale, no właśnie, pewne. Te, bez których świat miał się skończyć, te kompletnie priorytetowe, do których dążyłam. Wszystkie inne liczą się tak bardzo, albo tak mało, jak dotychczas. Może nawet trochę bardziej. I tu pojawia się drugi znak zapytania: niedługo potem ogarnęło mnie szczęście. Lekko mi na sercu. I to nie jest typowy wyebanizm - tyle rzeczy jest do zrobienia, tyle nas czeka. Nie czułam się tak od dawna, nawet przed tym, jak zaczęłam czuć się... źle.
A teraz najciekawsze - nadzieja. Jestem pełna dobrego przeczucia, pewna, że dotrę do swojego celu, że jedyne, co muszę zrobić, to zaufać. Komu, czemu? Najbardziej pasuje mi tutaj God's timing. Spokój, bez pośpiechu, kaskaderki wręcz. Odłożyć kasę do skarpety, wziąć głęboki oddech, i skupić się na tym szczęściu.
Ewentualnie: you don't know what worse bad luck your bad luck saved you from. Chociaż wolę to w wersji oczekiwania na wersję deluxe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz