Nie wiem, czy warto znów o tym wspominać. Z jednej strony tak, bo to przecież coś, czego się obawiałam. I stało się to dokładnie tak, jak przewidywałam. Widzę, czuję jednak, że zrobiłam postępy. Postępy odnośnie samej siebie, dokładnie tak. Bolało, ale w porę uświadomiłam sobie, co tak naprawdę się dzieje. Nie zadecydowałam pochopnie, wrócił spokój. Wiadomo, idealnie byłoby, gdybym potrafiła zareagować natychmiastowo - ale do ideału i tak kiedyś się dojdzie, a jak się dojdzie, to nawet nie zwróci się na to uwagi. A jeśli nie, i tak jestem zadowolona.
Jestem tylko ciekawa, czy to wszystko było moją świadomą zasługą, czy byłam po prostu... spokojniejsza. Tak, ładnie to nazwałam: spokojniejsza.
Boję się? Czego się boję?